WUE kulturalnie… Bezdech

Podziel się

O czym tak naprawdę jest „Bezdech”? – to pytanie towarzyszyło mi od początku do końca oglądania tej intrygującej sztuki. Z pewnością można powiedzieć, że skłania ona widza do tworzenia wielu różnych interpretacji, które w trakcie oglądania przybierają wciąż nową postać.

Główny bohater jest zbyt małomówny i tajemniczy, aby wyłącznie na tej podstawie wysnuć i domniemać informacje o jego przeszłości, dokładniejszym rysie charakterologicznym i celu do którego dąży. Widz widzi jedynie cichego, melancholijnego człowieka, w którego życiu coś zaistniało, a który dowiaduje się prawdy o sobie z ust innych ludzi. A prawda ta może być brutalna – wszyscy zgodnie twierdzą i nie omieszkają tego wygłosić, iż główny bohater Jerzy, znany reżyser tworzący w Ameryce zawsze był egoistą. Czy jednak słowa te zostały realnie wypowiedziane przez dawnych znajomych bohatera? Według mnie nie.

„Bezdech” to sztuka teatralna zamknięta w swoistą klamrę. Początkiem i końcem staje się tu scena przy barze, kiedy to pewien mężczyzna po powrocie Jerzego z Ameryki dopatruje się w nim znanego reżysera i postanawia mu streścić swój pomysł na film. W tym momencie zaczyna się opowieść, która idzie w parze z tym, co powstaje równolegle w głowie zdolnego reżysera.

Spektakl, w mojej ocenie, od początku do końca stanowi tajemniczy obraz psychologiczny głównego bohatera, który rozgrywa się wyłącznie w jego umyśle, umyśle wybitnym potrafiącym przewidzieć przyszłe wydarzenia swojego życia i napisać scenariusz, który nigdy nie doczeka się realizacji… To melancholijna opowieść o tym, co odczuwa człowiek w chwili śmierci, kiedy to próbuje odtworzyć historię swojego życia, wyobrażając sobie jak potoczyłyby się dalsze losy znanego sobie otoczenia z własnym udziałem.

Sztuka zaskoczyła mnie pozytywnie pod względem przemyślanej, dość dwuznacznej fabuły i uważam, że można zrozumieć jej sens jedynie po obejrzeniu przedstawienia do samego końca. Mimo złożoności wątków, przekaz stał się dla mnie czytelny dzięki zaledwie kilku słowom: „jestem panem życia i śmierci”. Cały spektakl oscyluje bowiem wokół tego magicznego stwierdzenia. Pierzchają także wątpliwości dotyczące samego tytułu. Słowo „bezdech” jako pewnego rodzaju zawieszenie pomiędzy życiem, a śmiercią zdaje się w pełni uzasadnione.

Mimo że omawiana inscenizacja nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, uważam że w pełni zasługuje na miano wybitnej, która wymaga od widza dużo więcej niż tylko biernego oglądania. Aby zrozumieć „Bezdech należy nie tylko wykazać ochotę, ale także przygotować się emocjonalnie, wyciszyć i wczuć w nastrój bohatera. W przeciwnym razie lepiej nie włączać telewizora, gdyż mamy gwarancję rozbieżności własnych oczekiwań z zamysłem reżyserskim.

Stanowczo odradzam jednak oglądanie sztuki osobom mającym skłonności do depresji. Spektakl ten o dość mocnym wydźwięku ma właściwości skutecznie obniżające nastrój, jest dość przygnębiający i nawet doskonała obsada aktorska nie jest w stanie temu zaradzić. Tak więc nie będzie to dobry wybór na chłodny, deszczowy, jesienny wieczór, kiedy to szukamy odskoczni od problemów i liczymy na lekką kołysankę przed snem. No chyba że ktoś pragnie mocnych wrażeń których nie będzie mógł się łatwo pozbyć przez dłuższy czas… I to naprawdę dłuższy…

Absolwentka WUE


Podziel się