A gdyby tak…

Podziel się

A gdyby tak…

Pani nosowym głosem zapowiedziała, że z peronu II odjedzie pociąg pospieszny do Warszawy. A więc ruszajmy w drogę…

Lokomotywa ciągnie te wagony i ciągnie. Pociąg jedzie, jedzie, jedzie.

A gdyby tak dojechał do czasów dzieciństwa? Gdyby tak mieć szansę, choć na chwilę, powrócić do beztroskich chwil? Mieć możliwość narzekania na szkołę, na wstawanie rano. Gdyby największym problemem był deszcz, uniemożliwiający zabawę na podwórku. Zupełnie jak kiedyś…

Jesienią Marcin wymyślił nową zabawę.

– Na czym polega? – spytała Karolina.

– Stoi się pod drzewem i łapie się spadające liście.

– Ko wygrywa? – dopytywał Adam.

– Ten, kto złapie więcej spadochroniarzy – wyjaśnił Marcin.

– To gramy – zadecydowaliśmy wszyscy zgodnie.

Każdy, kto przechodził obok podwórka, widział grupkę dzieciaków z zadartymi do góry głowami, stojących wokół drzewa, wpatrujących się w jego koronę.

Kilka dni później dzieciaki nadal stały pod drzewem. Były śmiechy, krzyki, skakanie po lecący właśnie liść.

Kilka dni później dzieciaki leżały pod drzewem. Był śmiech, śpiew, coraz rzadsze wstawanie po spadochroniarzy.

Kilka dni później dzieciaki leżały pod ogołoconym z liści drzewem. Były pojedyncze słowa rozmów, nowe piosenki. Nikt już nie wstawał i nie skakał.

Kilka dni później spadł śnieg i zabawa w łapanie spadochroniarzy odeszła w zapomnienie aż do następnej jesieni.

…albo…

– Cześć, decydujemy, który z Just 5 to nasz chłopak – zakomunikowała pewnego letniego dnia Ania.

– Moim chłopakiem będzie Bartek Wrona – Magda od razu była zdecydowana.

– Eee, on jest najmłodszy, pewnie niedojrzały… – sceptycznie oznajmiła Dorota. – Ja wybieram Daniela – dodała dumnie.

– Phi, on jest niewiele starszy od Bartka, więc co ty możesz wiedzieć? – oburzyła się Magda.

– Ja kocham Roberta – oznajmiła Ania. – I on na pewno jest na pewno dojrzały. W końcu ma zarost.

– To już mężczyzna – przyznała Dorota.

– A kto został dla mnie? – zapytała Asia, która nie gustowała w muzyce zespołu Just 5.

– Grzegorz. Ale on jest… – zawahała się Magda.

– … stary – dokończyła Anka.

– Zdecydowanie. – Dorota była tego samego zdania. – Ale jest jeszcze Shadi – dodała.

– Ale te jego włosy… – szepnęła Magda.

– No tak, jak można mieć fryzurę w serduszko…

– I co to za imię…

Dorota, Ania i Magda nie były zdecydowane, który z pozostałych chłopaków byłby lepszy dla ich koleżanki.

– To może lepiej Grzegorz – powiedziała niepewnie Dorota.

– Dobrze. To w takim razie ja jestem zakochana w Grzegorzu – oznajmiła Asia.

A później wszystkie pisałyśmy kolorową kredą po chodniku. Że „kocham Daniela”, że „Ania + Robert”, że „Magda kocha Bartka”, że „I love Grzegorz”. I tak przez kilka dni. Dopóki nie spodobali nam się chłopcy z naszego bloku.

… albo…

Pewnego razu dzieciaki z bloku postanowiły zbudować szałas. Bo miały dość zardzewiałego, skrzypiącego konika, stanowiącego jedyne źródło rozrywki na podwórku. Bo chciały mieć coś swojego, własnego. Chciały mieć bazę. Od rana gromadziły materiały budowlane. Chłopaki wyrywali i znosili wielkie liście łopianu, dziewczyny misternie ustawiały konstrukcję szałasu. Na koniec wszyscy poznosili do nowej bazy swoje skarby. Znalazły się karty z piłkarzami wszystkich reprezentacji świata, kawałek przeźroczystego barwionego szkła imitującego kryształ, mała latarka, kapsle, książeczka o psach i piłka tenisowa.

Po osiedleniu się w szałasie dzieciaki poszły na obiad.

Po obiedzie padał deszcz, który zmoczył karty z piłkarzami i książkę o psach. Również latarka przestała działać.

Po kolacji przestało padać. A gdy dzieciaki wybiegły na podwórko, zobaczyły zburzony szałas. I sąsiadów, żądających posprzątania liści spod ich okien.

Oho, zwrotnica. Koniec marzeń o dzieciństwie. Stoimy, czekamy. Z zewnątrz dochodzą odgłosy odczepiania, zamieniania, przyczepiania. I ruszamy. W drugą stronę. A może tym razem dogonimy przyszłość? Może…

Od samego rana panuje straszny zamęt. Przyszło mnóstwo nowych zleceń, wszystkie oczywiście pilne, wszystkie na wczoraj. Jedna z największych cukierni w mieście zamówiła dwa tysiące bombek w kształcie piernikowego ludzika. Ręczne malowanie przypadło Ewie i Patrycji.

– Żałuję, że dałam się wrobić w nadgodziny – narzekała Ewa, ocierając wierzchem grubej rękawicy pot z czoła.

Następne godziny upłynęły Ewie i Patrycji na zdobieniu ciasteczkowych człowieczków. Skupione, zgrabnymi ruchami domalowywały im kolorowe guziczki, oczka, buźki i buciki.

W fabryce bombek choinkowych przed świętami zawsze jest dużo, dużo więcej pracy. Ale gdy się pomyśli o tych, którym uśmiech przywróci widok barwnych pierniczków zawieszonych na zielonym drzewku… Tak, to niewątpliwie dodaje skrzydeł.

Patrycja uśmiecha się do Ewy, Ewa do Patrycji. I wracają do malowania guziczków.

…ale nie samą pracą żyje człowiek…

Stoi przed kościołem. Stoi w wymarzonej sukni, przypominającej syreni ogon. I trzęsie się jak nóżki w galarecie.

Chwilę później idzie środkiem kościoła, prowadzona po rękę przez Szymona. W kościele jest przenikliwie zimno. Nadal się trzęsie. Sto dwadzieścia par oczu patrzy tylko w jej stronę, sto dwadzieścia ust uśmiecha się do niej.

Chwilę później trzyma Szymka za rękę. I słyszy swój głos.

– Ja, Aleksandra, biorę sobie ciebie, Szymonie, za męża…

I widzi łzy w jego oczach. Od teraz są to oczy jej męża.

Chwilę później zmierza ku wyjściu. Nadal trzyma Szymona pod rękę. A za chwilę dwieście czterdzieści rąk rzuca w nich monetami, które upadają na betonowe schody, wydając drażniący uszy dźwięk. I podchodzi babcia, cała we łzach. I wszyscy płaczą. I gdy przegląda się w przyciemnionej szybie ślubnej limuzyny, zauważa, że i ona płacze.

Stop. Już Warszawa, Dworzec Centralny. Koniec podróży. Trzeba wysiąść, wyjść z wagonu, wprost pod nogi pędzącego tłumu. Trzeba wtopić się w ten wielomilionowy tłum. Trzeba biec razem z nim. Po realizację przyszłości, po spełnienie marzeń.

Dominika Pytlas, absolwentka WUE


Podziel się